Info
Ten blog rowerowy prowadzi jatylkopobulki z miasteczka Jarocin. Mam przejechane 15642.97 kilometrów w tym 4686.23 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.30 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Maj1 - 3
- 2011, Listopad2 - 2
- 2011, Październik1 - 2
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Lipiec5 - 2
- 2011, Czerwiec4 - 2
- 2011, Maj11 - 2
- 2011, Kwiecień7 - 0
- 2011, Marzec6 - 0
- 2011, Luty7 - 6
- 2010, Grudzień1 - 4
- 2010, Listopad2 - 2
- 2010, Sierpień12 - 9
- 2010, Lipiec5 - 1
- 2010, Czerwiec11 - 4
- 2010, Maj4 - 4
- 2010, Kwiecień9 - 1
- 2010, Marzec4 - 0
- 2010, Luty2 - 8
- 2010, Styczeń1 - 3
- 2009, Grudzień4 - 0
- 2009, Listopad2 - 4
- 2009, Październik3 - 0
- 2009, Wrzesień11 - 10
- 2009, Sierpień8 - 4
- 2009, Lipiec4 - 5
- 2009, Czerwiec10 - 2
- 2009, Maj11 - 33
- 2009, Kwiecień7 - 4
- 2009, Marzec5 - 10
- 2009, Luty4 - 11
- 2009, Styczeń8 - 10
- 2008, Grudzień9 - 9
- 2008, Listopad7 - 5
- 2008, Październik7 - 5
- 2008, Wrzesień4 - 3
- 2008, Sierpień22 - 32
- 2008, Lipiec25 - 37
- 2008, Czerwiec16 - 14
- 2008, Maj11 - 1
- 2008, Kwiecień8 - 0
- 2008, Marzec2 - 0
- 2008, Styczeń2 - 0
Wpisy archiwalne w miesiącu
Listopad, 2011
Dystans całkowity: | b.d. |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 0 |
Średnio na aktywność: | 0.00 km |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
Wyprawka z podrozerowerowe.info - bliżej już było
Sobota, 12 listopada 2011 · dodano: 14.11.2011 | Komentarze 0
Po nocy na sali gimnastycznej wstawanie szło z wolna. Ogólnie się wyspałem, czyjeś gromkie chrapanie zagłuszyłem muzyką z odtwarzacza mp3, więc spało się ogólnie dobrze. Rano wstałem jakoś około 6, ale tylko na siku, później wróciłem do śpiworka i zacząłem czytać wewnątrz książkę.Później była kawa, ze dwie herbaty, gorący kubek i znów kawa, a w końcu wyjście z bagażami. No i w końcu miałem okazję zrobić sobie fotkę z legendą - Wilkiem.
Później było przezabawne do trzech razy sztuka, czyli podjazd na górę Wilkanowską.
Dalej był skansen w Ochli, ochlanka przy kasie kazała płacić po dwa zyle od osoby...
A później do Zielonej na dworzec, w pociąg i do domu.
Potrzebowałem takie wyjazdu, bo jakoś od dłuższego czasu nic mi w tym względzie nie wychodziło. Dlatego gorące podziękowania dla Ani za to, że mnie namówiła i zorganizowała zarąbiste towarzystwo na drogę tam i na drogę z powrotem, dla Marysi - Rysiamy za to, że stanowiła to zarąbiste towarzystwo i momenty głupawki po drodze. Dla Freuda za załatwienie bazy i przezabawną nawigację, no i dla Wilka, że zgodził się na wspólną fotkę.
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
Wyprawka z podrozerowerowe.info - Нас не догонят
Piątek, 11 listopada 2011 · dodano: 14.11.2011 | Komentarze 2
Na początku było ciężko. W czwartek udało mi się kupić mapę lubuskiego i interesującego fragmentu Wielkopolski, sporo opóźnionym pociągiem dojechałem do domu i już w ciemnościach poszedłem na spacer z piesą. Niestety, znalazłem w krzajach kuftę, wyglądała raczej na ukrytą niż porzuconą, więc zadzwoniłem po obywatelsku na policję i niestety, musiałem się tam później pofatygować. Zrobiła się z tego 19:35, więc pojechałem jeszcze po zakupy i poszedłem spać pakowanie odkładając na rano. W związku z czym spakowałem się koszmarnie i momentami bez sensu. Później jeszcze szybki spacer z pieską, zmiana opatrunku na jej łapie i na dworzec.
A tam zamiast obiecanego szynobusu - stary autosan, pani w kasie nie chciała mi początkowo sprzedać biletu, ale kierowca oświadczył, że nie ma problemu, ludzi będzie pewnie mało, więc zabiera mnie z rowerem. Wróciłem po bilet i pojechałem. Trzęsło tak, że czytać się nie dało, więc trułem Martwej Tatance esemesami, słuchałem nowej płyty Luxtorpedy i oglądałem naklejki.
Autobus w Lesznie, gdzie miałem się spotkać z Marysią z forum, był trochę opóźniony, więc nie zmarzłem, ale za to nie mogłem napompować dętki w przednim kole, bo mi się oring w pompce rozpadł ze starości.
Rysiama przyjechała chwilę po 9 i po przedarciu się przez podwórka zabudowań wokół dworca, pojechaliśmy w stronę Wschowy. Do samej Wschowy nie dojechaliśmy, ale mam wrażenie, że dość dokładnie ją okrążyliśmy. Jakoś udało się wyjechać na asfalt w stronę Sławy i minąć (niestety, bez możliwości dokonania zakupów) browar Edi (patrzcie na te etykiety).
Przed sławą kupiliśmy pyszne, ale zimne gruszki (wziąłem po jednej z drugiego i trzeciego gatunku), a w sławie próbowaliśmy znaleźć jakiś lokal, gdzie można się napić kawy. No ale z okazji święta prawie wszystko było pozamykane. Pewien jegomość, poproszony o wskazania najbliższego takiego punktu, machając ręką w lewo, kazał nam skręci w prawo. Napomniany, że wskazuje w lewo, upierał się, że mamy jechać w prawo. No to pojechaliśmy. W prawo nic nie było widać, więc zapytałem trzeźwiej wyglądających autochtonów, o lokal, gdzie można napić się kawy, a oni wskazali nam kolekturę lotto...
Kawa była, czekolada też, do tego kanapki i oglądanie ekspozycji (za panią na półkach stał ogromny wybór wódek, mnie zaintrygował krupnik), gazet tyle, co w empiku. Ubawiły mnie jakieś komunistyczne brednie na półce razem z gazetą polską, periodykiem wróżbiarskim z kartami tarota i jakimś czymś o zjawiskach nadprzyrodzonych, zestawienie wybitne.
Kawałek za sławą Marysi rozszedł się zamek w bucie, a w trakcie krótkiego postoju dostałem wiadomość od Tatanki, że aard nas goni. Wiedząc, jak potrafi zasuwać trochę z beznadziei, a trochę dla jaj odpisałem, że nie dogoni. Później było "nerwowe" oglądanie się za siebie i wypatrywanie goniącego nas aarda, jednak dość szybko doszliśmy do wniosku, że aard minął nas, kiedy robiliśmy skróty wokół Wschowy i pewnie już na nas czeka. Albo wraca, żeby nam pomóc targać sakwy. Na horyzoncie pojawił się staruszek na niebieskim Uralu... To aard tak długo na nasz czekał, że zdążył się postarzeć i zapomnieć na co czeka, a nawet to, jaki ma rower... Później był trochę młodszy aard, taki zamyślony, zapatrzony przed siebie.
Podczas przeprawy promowej przez Odrę między Przewozem a Milskiem, Rysiama machała aardowi, a później nawet mu nie machała... Już myśleliśmy, że mamy go z głowy.
W nowym Kisielinie skontaktowałem się Anią - Wiewiórką, powiedziała, że będę mógł sobie zrobić moje wymarzone zdjęcie i że zostało im jeszcze ze 60 kilometrów do Świdnicy. Patrząc na ich tempo, myślałem, że będą przed nami... No i nie przyznałem się ani gdzie jesteśmy, ani ile już przejechaliśmy.
W Nowym Kisielinie spotkaliśmy też szpiega aarda, który miał za zadanie nas spowolnić, dlatego jadąc skrótem, dzięki któremu mieliśmy ominąć Stary Kisielin i wyjechać w Raculi, wylądowaliśmy w końcu w... Starym Kisielinie.
Później już było prosto, dojechaliśmy wpierw do Ochli, później do Świdnicy, na Bunkrową i brukową Bunkrową do bunkra. A tam nikogo, nawet aarda... Trochę dla rozgrzewki wyjechaliśmy z powrotem na brukowaną drogę i pojechaliśmy w stronę Świdnicy, po kilkuset metrach zauważyłem dwa rachityczne światełka, to Freud i pz.zg nadciągali z kluczami i informacjami.
Przy drzwiach nastąpiła krótka prezentacja, Freudowi przedstawiłem się swoim imieniem, ale poprosił o nick z forum, powiedziałem, że raczej mu nic nie powie, ale obstawał, twierdząc, że łatwiej będzie skojarzyć i zapamiętać. No to podałem, a jego "Nie kojarzę" mnie zabiło... Ale tylko na chwilę. Opanowałem się i poszedłem zwiedzać bunkier.
Mapka
Autobus za pociąg
Rysiama macha aardowi z promu. A aard gdzieś tam na brzegu...
Albo przy kiełbasie
Wilk - może i nie wygląda, ale zanim tak sobie stanął przy ognisku, walnął pond 460 kilometrów...